Nie było dotyku,
tylko cisza między krokami.
Nie było słów,
tylko echo piosenek,
które ktoś puszczał z nadzieją, że wystarczą.
W dzieciństwie nauczyłam się czekać –
na spojrzenie, na gest,
na to, że może dziś…
ktoś mnie zauważy.
Ojciec czekał.
Matka milczała.
Każde z nich niosło swój głód.
Nie spotkali się.
I ja też nie umiałam.
Tęsknię za czymś,
czego nigdy nie znałam.
Za ramieniem,
które nie istniało,
za słowem „kocham”,
które miało przyjść… i nie przyszło.
Noszę w sobie dziewczynkę,
która wciąż chce zasłużyć,
być cicha, dobra, wystarczająca.
Ale dzisiaj mówię jej:
„Już nie musisz.”
Nie szukam już kogoś,
kto pokocha mnie tak,
jak tamci nie umieli.
Dziś uczę się kochać siebie
nie za coś.
Nie mimo.
Po prostu.
I może to wystarczy.
By zamknąć starą ranę.
By nie czekać wiecznie na wodę
z pustego dzbana.
Może teraz,
gdy obejmuję siebie
z tą samą czułością,
której kiedyś mi brakowało,
wszystko znajduje miejsce.
Cisza staje się pokojem,
a samotność – przestrzenią,
w której wreszcie mogę usłyszeć
własne serce.
Nie chcę już więcej być tą,
która stoi w drzwiach i pyta wzrokiem.
Dziś zamykam te drzwi.
I otwieram inne –
w sobie.
Tam nie trzeba zasługiwać.
Nie trzeba być idealna.
Wystarczy być.
I to jest mój powrót.
Nie do nich.
Do siebie.
Kliknij w ten link, masz dostęp do mojego bloga-
Wewnątrz na Zewnątrz