W ciele drży echo dawnych głosów,
szeptów matek, krzyków ojców,
ciszy, która bolała mocniej niż ból,
wstydu, który nie był ich – a jednak był.
Niosę ich ślady jak linie na dłoni,
męskie zagubione – silne, lecz bez kotwicy,
żeńskie rozpalone – kochające, lecz samotne,
spotykają się we mnie
jak dzień i noc na granicy świtu.
Ona – miękka jak rosa na skórze,
on – obecny jak skała w rzece,
odwracali się od siebie latami,
bo nie znali innego tańca
niż ten odziedziczony.
Dziś…
zamykam oczy
i zapraszam ich do stołu.
daję im miejsce.
patrzę.
widzę.
nie naprawiam – uznaję.
nie oceniam – kocham.
Ona siada po lewej,
on po prawej.
łapią się za ręce.
A we mnie…
wreszcie cisza.
wreszcie ruch.
wreszcie życie.
Dla tych, co byli.
dla tych, co będą.
i dla mnie – tu, pośrodku.
pełnia.
Kliknij tutaj masz dostęp do moich innych wierszy na blogu-
Wewnątrz na Zewnątrz