W pewnym lesie, pośród szeptów liści i szmeru strumienia, mieszkał mały lisek o imieniu Lumi.
Lumi był liskiem wyjątkowym — miał miękkie rude futerko, ogonek jak piórko z mchu i oczka pełne marzeń. Ale Lumi często był… cichutki. Tak bardzo, że niektórzy zapominali, że jest obok.
Gdy inne zwierzęta bawiły się w berka, Lumi siadał pod drzewem i patrzył. Chciał się przyłączyć, naprawdę bardzo chciał, ale w jego brzuszku mieszkał dziwny kamień.
Kamień smutku i nieśmiałości, który szeptał:
„A co, jeśli nie będą chcieli mnie w swojej zabawie?”
Pewnego dnia Lumi poszedł zapytać mamę Lisię, dlaczego tak często czuje się smutny, choć wszystko wokół było piękne.
Mama przytuliła go mocno, ale jej oczy stały się zamglone.
— Wiesz, kochanie… Kiedy byłam małą lisiczką, też często siedziałam pod drzewem. Moja mama była bardzo zajęta. A jej mama — twoja prababka — była często smutna i cicha… Tak już było.
Lumi spojrzał na nią zdziwiony.
— To znaczy, że ten smutek był wcześniej?
Mama pokiwała głową.
— Tak. Czasem w rodzinach przekazywane są nie tylko ogonki i kolor oczu. Czasem też… emocje, które nie zostały wypowiedziane.
I wtedy w lesie pojawiła się Zaczarowana Cisza.
Cisza ta nie była zwyczajna. Była stara jak wiatr i łagodna jak noc. Usiadła obok Lumi i powiedziała:
— Mały Lisku… nosisz w sobie echo historii, których nie znasz. Ale to nie znaczy, że musisz je dalej nieść.
Masz prawo być widziany. Masz prawo mówić: „Jestem.”
Masz prawo być po prostu… sobą.
✨ — Ale ja nie wiem, jak to się robi — szepnął Lumi.
— To nic. Nauczę cię. Ale najpierw… poznaj swoje serce.
I tak zaczęła się podróż.
Wędrowali razem przez Krainę Stłumionych Głosów, gdzie mieszkają niewypowiedziane słowa.
Tam Lumi spotkał ptaszka, który całe życie milczał, bo nikt nie słuchał, gdy próbował śpiewać.
— Czy ja też czasem milknę, bo nie wierzę, że ktoś mnie usłyszy? — zapytał Lumi.
Potem przeszli przez Dolinę Zbyt Wielkich Ciężarów.
Tam spotkali jeża, który nosił kamienie zmartwień swojej mamy, taty, babci…
— A kto ci powiedział, że musisz je nieść? — zapytał Lumi.
— Nikt. Po prostu… nikt mi nie powiedział, że mogę je odłożyć.
I w końcu dotarli do Polany Ukojenia.
Tam rosły Drzewa Prawdy. Każde miało liście, które szeptały:
„Jesteś ważny.”
„Nie musisz niczego udowadniać.”
„Twoje uczucia mają znaczenie.”
Lumi usiadł pod jednym z drzew.
Zamknął oczy.
I po raz pierwszy oddychał tylko dla siebie.
W jego wnętrzu zrobiło się cicho. Ale nie taka cisza jak wcześniej — nie bolała.
To była cisza przyjęta.
Cisza, w której był bezpieczny.
Cisza, w której mógł być… Lumi.
🦊 Gdy wrócił do mamy, wtulił się w nią i powiedział:
— Teraz wiem. Mój smutek nie zaczął się ode mnie. Ale ja mogę go zatrzymać.
— Tak, skarbie — odpowiedziała mama Lisia z łzą w oku. — I ja też się uczę. Od ciebie.
Bo czasem dziecko przychodzi, by uzdrowić to, czego dorosły nie zdążył wypowiedzieć.
I od tej pory Lumi nie bał się już mówić.
Nie zawsze był głośny. Ale już zawsze był słyszany — najpierw przez siebie, potem przez innych.
A w lesie, kiedy ktoś czuł się smutny i zagubiony, mówił:
— Pójdź na Polanę Ukojenia. Tam drzewa szepczą, że jesteś ważny.
Bo każda historia uzdrawiania ma swój początek w chwili, gdy ktoś po raz pierwszy mówi:
„Już wystarczy. Teraz ja wybieram inaczej.”
Kliknij tutaj, masz dostęp do mojego bloga-
Wewnątrz na Zewnątrz